środa, 21 września 2016

My Little Pony, SamSam

Ezoteryka dla przedszkolaczka - bajki dla dzieci

Proponowana symbolika bajki My Little Pony wkracza w obszar filozofii dalekowschodniego taoizmu, w którym z założenia zło przeplata się na równi z dobrem (...)

Trzeba mieć tu bardzo mocno na uwadze fakt, że dalekowschodnie filozofie często wykorzystywane są w światopoglądowym nurcie New age, a ten z kolei w swym rdzeniu jest po prostu kultem zła pod przeróżnymi postaciami.



W pewnej kosmicznej krainie mieszka sobie taki mały super-ktoś o imieniu SamSam.(...)

Świat psychiczny SamSam’a oraz klimat otaczającego go świata jest tak psychodeliczny, że mógłby być chyba tematem doktoratu z psychologii rozwojowej. 
W krótkich odcinkach poznajemy np. fantazje, jakie nasz mały superbohater snuje na temat swojej nauczycielki, poznajemy moc, którą posiadają jego super-koleżanki, a jedna z nich posiada nie byle co, bo „moc perswazji” (!!!), demonstrując ową siłę na innej kosmo-dziecięcej osóbce, rozkazując jej najpierw klękać i czołgać się! 
W innej historyjce mamy znów propozycję używania hipnozy przy okazji pojawiania się bardzo specyficznej postaci, tzw. Koszmarnego Snu. W owej kosmicznej krainie można również korzystać ze złego środka w osiąganiu zamierzonego celu, np. w odcinku o cieniu, który na moment opuścił naszego małego SamSam’a, aby zademonstrować swoją złośliwość i dokuczliwość. Cień ów wygląda nietuzinkowo, jest bardzo niegrzeczny, złośliwy i krnąbrny, taki też staje się nasz mały superbohater, bo to okazuje się być sposobem, na powrót cienia do SamSam’a. 
Sami Państwo przyznają, że niezwykła to treść jak na bajeczkę dla cztero- czy pięciolatka? 

całość tutaj:
http://egzorcyzmy.katolik.pl/ezoteryka-dla-przedszkolaczka/

piątek, 1 lipca 2016

Edukacja domowa


Garść argumentów przeciwko edukacji domowej (z airbota) - na wesoło ;-)
1. Większość rodziców zdobyło swoje wykształcenie w niedofinansowanym systemie szkół publicznych w związku z czym nie dysponuje odpowiednim poziomem inteligencji, żeby uczyć własne dzieci w domu.
2. Dzieci, którym rodzice poświęcają bardzo dużo uwagi, uczą się więcej od innych i to daje im niesprawiedliwą przewagę na rynku pracy. Jest to wbrew zasadom demokracji.
3. Jak dzieci mają nauczyć się samoobrony, jeśli nie będą dzień w dzień odpierać ataków szkolnych gangsterów?
4. Doświadczanie drwin ze strony innych dzieci jest bardzo ważne w procesie socjalizacji.
5. Dzieci w szkołach publicznych ćwiczone są w mówieniu "nie" kiedy oferowane im są narkotyki, papierosy i alkohol.
6. Świetlówki mają prawdopodobnie zdrowotny wpływ na dzieci.
7. Publiczne pytanie się, czy można wyjść do toalety, wskazuje młodym ludziom na ich miejsce w społeczeństwie.
8. Przemysł odzieżowy zorientowany jest na działanie presji grupowej, która to ma szanse zaistnieć tylko w szkole.
9. Szkoły publiczne wspierają przekaz kulturowy np., tak ważnych tradycji jak śpiewu „Marsz marsz Dąbrowski… za twoim przysmakiem zjemy kluski z makiem."*
10. Dzieci poza szkołą nie nabędą ważnych umiejętności, o które pytają pośrednictwa pracy np., siedzenia na tyłku bez przerwy przez 6 godzin i więcej.
11. Nie można pozwolić, aby preferencje edukacyjne rodziców burzyły Święty Ład w obecnym systemie edukacji.
12. Dzieci uczone domowo stają się obiektem zazdrości, a nawet nienawiści ze strony niektórych rówieśników. Nie trzeba chyba tłumaczyć, jak źle wpływa to na dzieci. Te chodzące do szkoły.
13. Szkoła jest miejscem niezwykle interesujących eksperymentów naukowych przeprowadzanych na dzieciach. Edukacja domowa zubaża środowisko naukowe o, być może, niezwykle ważkie wyniki badań.
14. Edukacja domowa stawia pod znakiem zapytania tysiące intratnych posad w publicznej edukacji. Taki nieodpowiedzialny brak solidarności społecznej godzien jest najsurowszego potępienia.
15. Wszelkim badaniom nad skutecznością edukacji domowej wykazującym jej wyższość nad edukacją masową brakuje zatwierdzenia Ministerstwa Edukacji. Fakt ten w oczywisty sposób je dyskredytuje.
16. Dzieci, które nie chodzą do szkoły nie rozumieją i nie czują tego, co to znaczy "wychodzić na przerwę", "ściągać", "podrabiać zwolnienia", o co chodzi w zdaniu "17 do odpowiedzi".
17. Dzieci, które nie chodzą do szkoły, ominą takie cenne doświadczenia, jak grupowe przebieranie się na WF (co umiejętnie ćwiczy ZBYT wstydliwe dzieci), czy grupowe rozbieranie się w trakcie badań i masowych szczepień.
18. Dzieci, które nie chodzą do szkoły, nie będą potrafiły właściwie reagować na dźwięk dzwonka.
19. Gdyby wszyscy rodzice uczyli dzieci w domu, budynki szkolne musiałyby służyć innym celom. Część z nich z całą pewnością zamieniono by na domy publiczne, co przyczyniłoby się do ekspansji prostytucji i epidemii chorób wenerycznych.
20. W szkole publicznej rodzeństwo jest od siebie odseparowane poprzez system odrębnych klas dla dzieci w różnym wieku, co znacznie zmniejsza ryzyko, że brat zarazi siostrę jakąś chorobą zakaźną.
21. Zjawisko edukacji domowej może zdezaktualizować podręczniki i słowniki akademickie oraz wystawić na próbę uznane przez wiele uniwersytetów autorytety w dziedzinie pedagogiki i psychologii. Czy zwolennicy edukacji domowej nie mają serca?
22. Dzieci w domu nie doświadczą nigdy SEPSY i wielu innych chorób, a przecież służba zdrowia nie może upaść.
23. Dzieci, które nie chodzą do szkoły, nie dokładają się na komitet rodzicielski, ubezpieczenie.
24. Rodzice edukujący domowo nie pozwalają zarobić fotografom, właścicielom kin i MZK.
25. Rodzice edukujący domowo chcą odebrać państwu dzieci.
26. Państwo nie ma swojego urzędnika w każdym domu i nie jest w stanie sprawdzić czy treści przekazywane w domu są zgodne z wytycznymi ministerstwa.
27. Edukacja domowa powoduje stres u dyrektorów szkół.
28. Z winy homeschoolersów - Marii i Józefa, którzy nie mieli uprawnień pedagogicznych, ich Syn zaczął podawać się za Mesjasza.
29. Edukacja domowa uczy podejmowania decyzji, samodzielności, kreatywności, a przecież w szkole uczymy dzieci wykonywać polecenia posłusznie i bez sprzeciwu - państwo potrzebuje nowych niewolników.


Uzależnienie od urządzeń elektronicznych


http://wrodzinie.pl/przebodzcowanie/

Chroń dzieciaki przed uzależnieniem!

Siedziałam przy swoim laptopie, na którym miałam odpalonych (tak jak zwykle) kilkanaście zakładek i akurat pisaną pracę. Między stronami, które miały mi pomóc w nauce, odpalone zakładki z portali plotkarskich (czyli bzdury czytane na rozluźnienie mózgu). Wszystkie czytam niemal równolegle. Do tego mam włączonego peceta, na którym w międzyczasie gram w ulubioną grę. W tle leci hałaśliwa muzyka, do której nerwowo podryguję nogą. Jeśli nie ma czegoś takiego jak przebodźcowanie, jeżeli nie ma czegoś takiego jak deficyt uwagi, to co się właściwie ze mną dzieje?
Licealistka
Poważnym zagrożeniem dla normalnego rozwoju jest skupianie się na urządzeniach elektronicznych kosztem kontaktu z rodzicami, rodzeństwem, rówieśnikami. Świat wirtualny odciąga od świata więzi, które są naturalnym i najważniejszym miejscem rozwoju. Im więcej godzin młody człowiek spędza przed komputerem, na portalach społecznościowych, na grach komputerowych czy ze smartfonem w ręku, tym większe niebezpieczeństwo zamknięcia się we własnym świecie.
ZAGROŻENIA:– Odizolowanie się od świata rzeczywistego– Nieumiejętność kontaktowania się z innymi i budowania głębszych więzi– Uzależnienie od mediów elektronicznych
Pierwszy problem to stawianie świata wirtualnego w miejsce świata rzeczywistego, czyli w miejsce tej przestrzeni, w której wszystko jest prawdziwe, w której można doświadczyć prawdziwej miłości i uczyć się jej od Boga i kochających mnie ludzi. Prowadzi to do zniekształcania świadomości i do zaburzonej percepcji rzeczywistości.
Drugi problem: skupianie się na świecie wirtualnym kosztem kontaktów z ludźmi prowadzi do nieumiejętności kontaktowania się z innymi i budowania głębszych więzi. Dziecko zaczyna wierzyć w to, że również w życiu realnym wszystko jest na niby, że można występować pod wieloma nickami (jak na portalach społecznościowych) i postaciami, że można odgrywać dowolne role czy że każde wydarzenie można „cofnąć” jak w grze komputerowej.
Trzeci problem: urządzenia elektroniczne uzależniają dzieci i młodzież z nie mniejszą siłą i szybkością niż alkohol czy narkotyk. Im wcześniej ktoś wchodzi w ten świat, tym większych doznaje szkód w rozwoju i tym szybciej uzależnia się od tego świata.
Ochrona dzieci przed uzależnieniami oraz przed zaburzaniem rozwoju psychospołecznego wymaga określenia przez rodziców jasnych zasad korzystania z mediów, stanowczego stawiania dziecku granic i konsekwentnego egzekwowania ograniczeń przyjętych dla dobra syna czy córki. Rodzic ma prawo wymagać!
Życie nie znosi pustki. Najłatwiej dystansować się od mediów elektronicznych tym dzieciom, które doświadczają miłości rodziców i które mogą każdego dnia przez wiele godzin rozmawiać z bliskimi o tym, co się dzieje w nich i wokół nich. Świat wokół nas jest fascynujący, piękny i to w nim działa Bóg. Warto o tym przekonać młodych ludzi, żeby nie nabawili się nerwic, uzależnień i przebodźcowania!
OKIEM RODZICA1. Zapewnij dziecku spokojne miejsce do pracy, tak żeby mogło się skoncentrować. Wyłącz głośną muzykę, telewizor, radio i ogranicz rozmowy.2. Jeżeli do odrabiania lekcji potrzebny jest komputer, nie można równocześnie siedzieć na Facebooku i innych stronach internetowych (syndrom odpalonych kilkunastu zakładek równocześnie).3. Ograniczaj dziecku oglądanie telewizji i granie w gry komputerowe. Te zajęcia powinny się odbywać we wcześniej zorganizowanym czasie i być traktowane jako nagroda (z jasno określonymi granicami).4. Smartfony to potężne narzędzia. Owszem służą również do dzwonienia, ale przede wszystkim zapewniają stały dostęp do Internetu, muzyki, filmów i gier i są zawsze pod ręką. Są na tyle drogie, że najczęściej to my, rodzice, kupujemy je naszym dzieciom. To my jesteśmy odpowiedzialni za to, żeby dziecko nauczyło się nad nim panować i korzystać z niego w sposób kontrolowany.

Ciemna strona przedszkola


http://wielodzietni.org/discussion/8399/ciemna-strona-przedszkola-przemoc-agresja-opoznienie-rozwoju-spolecznego

Ciemna strona przedszkola: przemoc, agresja, opóźnienie rozwoju społecznego

Spędzanie przez kilkulatka większości dnia w towarzystwie rówieśników może pogarszać umiejętności społeczne


Bogna Białecka


Minister edukacji narodowej szykuje nam kolejną rewolucję. Edukacja przedszkolna ma objąć dzieci dwuletnie. Zdaję sobie sprawę, że w gruncie rzeczy pozwolenie na przyjmowanie dwulatków do przedszkola będzie w wielu przypadkach zalegalizowaniem już istniejącej praktyki. Zdaję też sobie sprawę, że antyrodzinna polityka państwa polskiego zmusza wiele matek do powrotu do pracy zawodowej, mimo iż chciałyby zajmować się dzieckiem. Tak samo zdaję sobie sprawę z istnienia przedszkoli, a właściwie całodobowych przechowalni dzieci, w których maluchy zostają na noc. Nie można jednak udawać, że odbywa się to dla dobra dziecka.

"Jeśli będą pieniądze, pomysł popieramy, bo edukacja przedszkolna to ważny etap dla dziecka i jest o wiele lepsza od telewizora i podwórka. Im wcześniej ją zacznie, tym łatwiej będzie mu w dorosłym życiu" - nie ma wątpliwości dyrektor biura edukacji Jolanta Lipszyc z warszawskiego ratusza.
"Wysłanie dwulatków do przedszkoli to dobry pomysł, bo dzieci w grupie rówieśników dobrze się rozwijają" - przekonuje Elżbieta Piotrowska-Gromniak ze Stowarzyszenia Rodzice w Edukacji ("Metro" z 25 października 2010 r.).

Podwórko i telewizor jako alternatywa dla przedszkola? Może zacznę od pytania retorycznego: Ilu widzieliście dwulatków biegających bez opieki na podwórku? Twierdzenie, że dwuletnie dzieci spędzają cały dzień przed telewizorem, jest trudniejsze do sprawdzenia. Jednak każdy, kto widział dziecko w tym wieku, wie, że dwulatki są pełne energii i niepowstrzymanej woli eksperymentowania. Trudno je wyobrazić sobie tkwiące jak zombie przed telewizorem przez cały dzień. Zresztą to i tak sprawa marginalna. Podstawowy problem tkwi gdzie indziej. Założenie ukryte w pierwszym z argumentów uważam za obraźliwe dla mam, które korzystają z urlopu wychowawczego lub rezygnują z pracy zawodowej po to, by móc osobiście zająć się swoimi dziećmi.

Drugi argument - błogosławieństwo, jakim jest edukacja przedszkolna, dla dziecka wydaje się jednak bardzo poważny. Wiadomo, że dzieci rozwijają się dziś szybciej, a zatem wcześniejsze rozpoczęcie edukacji pod okiem profesjonalistów można by uznać za pożądane. Tym bardziej dla dzieci pozbawionych wskutek jedynactwa naturalnych relacji z innymi dziećmi, jaka występuje w rodzinie wielodzietnej.


Czy przedszkole rozwija umiejętności społeczne dzieci?

Posyłamy dzieci do przedszkola, mając nadzieję, że nauczą się tam przede wszystkim umiejętności społecznych. A jednak wiele z nich narzeka, pyskuje, a nawet zachowuje się agresywnie. Spędzanie większości dnia w towarzystwie rówieśników wydaje się zatem raczej pogarszać umiejętności społeczne. Ale może rodzice przesadzają i gdyby nie socjalizacja w przedszkolu, dzieci zachowywałyby się jeszcze gorzej?

Postanowili to sprawdzić naukowcy z uniwersytetu stanowego z Kalifornii oraz uniwersytetu w Stanford. Przeprowadzili badanie na wielką skalę, obejmujące 14 tys. dzieci w wieku do 5 lat. Badacze oceniali wpływ uczęszczania do żłobka i przedszkola na umiejętności społeczne, umiejętność samokontroli oraz stopień agresywności.

Okazało się, że żłobek i przedszkole opóźniają rozwój umiejętności społecznych u dzieci, rozwijając za to zachowania aspołeczne (agresywność, egotyzm). Nie było przy tym istotne, czy placówka jest prywatna, czy państwowa, czy dziecko pochodzi z rodziny bogatej, czy biednej. Nie był istotny poziom wykształcenia ani wiek rodziców. Tylko jedna zmienna okazała się istotna - liczba godzin spędzanych tygodniowo w żłobku lub przedszkolu. Dzieci pozostające pod wyłączną opieką rodziców rozwijają się społecznie lepiej niż uczęszczające do przedszkola nawet na kilkanaście godzin tygodniowo. A im więcej czasu dzieci spędzają w przedszkolu, tym więcej zachowań aspołecznych, mniejsza motywacja do nauki itp. (Susanna Loeb i inni, 2007).

Bardzo podobne wyniki dało badanie z roku 2003 przeprowadzone przez amerykański National Institute of Child Health and Human Development. Badano tam długoterminowe skutki uczęszczania do przedszkola. I w tym przypadku wnioski naukowców były wstrząsające - im więcej czasu dzieci spędzają z dala od mamy w ciągu pierwszych 4, 5 lat życia, tym większe wykazują problemy z zachowaniem. Konkretnie: pyskowanie, napady złości, odmowa współpracy, agresywność, okrucieństwo, niszczenie zabawek i innych obiektów, wdawanie się w bójki.



Jaki jest prawdopodobny mechanizm stojący za problemami?

Oczywiście można zadać pytanie - czy to wyłącznie skutek przebywania w przedszkolu? Być może zapracowani rodzice nie poświęcają wystarczająco dużo uwagi dziecku i stąd biorą się kłopoty? A jednak badania naukowe pokazują, że wielogodzinny kontakt z rówieśnikami stanowi lwią część problemu.
W przytaczanym już badaniu z 2005 r. dzieci, którymi zajmowali się dziadkowie lub opiekunki, rozwijały się równie dobrze jak dzieci znajdujące się pod opieką mamy. A więc to nie brak obecności rodziców, a raczej właśnie ciągła obecność rówieśników rozwija złe zachowania.

Czy da się to jakoś obiektywnie sprawdzić? Można badać poziom tzw. hormonu stresu, czyli kortyzolu. Jego poziom zależny jest od pory dnia - najniższy w porze zasypiania. Jednak doświadczenie chronicznego stresu powoduje, że jest on ciągle podwyższony. Cztery niezależne ekipy naukowców przeprowadziły badania poziomu kortyzolu u dzieci w wieku przedszkolnym. Wyniki badań wykazały znów to samo. Dzieci pod opieką mamy, babci, opiekunki były mniej zestresowane niż przedszkolaki. Analizowano wpływ wszelkich możliwych czynników - np. rozkładu dnia (drzemek, posiłków). Nic z tego nie miało specjalnie negatywnego wpływu. Megan Gunnar, psychobiolog od 20 lat zajmująca się badaniem poziomu kortyzolu u dzieci, podsumowuje wyniki tych badań: "Jakiś czynnik związany z koniecznością radzenia sobie ze skomplikowanym układem grupy rówieśniczej przez dłuższy czas wywołuje stres u małych dzieci" (ResearchWorks, 2005).


Co jest nie tak z grupą rówieśniczą?

Dla wielu wychowawców i rodziców wyniki przytoczonych badań wydają się sprzeczne z logiką czy zdrowym rozsądkiem. To przecież dzięki kontaktom z innymi ludźmi nabywamy umiejętności społecznych. Trudno wyobrazić sobie lepsze warunki nauki niż umożliwienie dziecku kontaktu z rówieśnikami. Rzeczywiście prawdą jest, że do nauki umiejętności społecznych potrzebny jest kontakt z ludźmi. Pytanie brzmi: Z jakimi ludźmi?

Aby dobrze funkcjonować w grupie, wspólnocie, potrzebujemy nauczyć się wielu umiejętności emocjonalnych - samokontroli, cierpliwości, pozytywnej postawy wobec ludzi, empatii, współczucia, konstruktywnego rozwiązywania konfliktów. Do tego nie wystarczy grupa rówieśników - zwłaszcza jeśli mają dwa, trzy lata. Dzieci w tym wieku same z siebie nie potrafią zarządzać emocjami. Postępują pod wpływem impulsów. Aby to zaobserwować, nie trzeba być psychologiem. Małe dzieci nie rozumieją dobrze np. pojęcia czasu. Głodne dziecko, któremu powiemy, że dostanie jeść za 15 minut, pogrąża się w rozpaczy. Maluchy doświadczają często zmiennych, intensywnych emocji. W tej chwili roześmiane dziecko może za chwilę się rozpłakać lub wpaść w złość. Maluchy nie potrafią dobrze kontrolować swoich emocji, wczuwać się w emocje innych, a subtelności savoir-vivre'u czy bycia uprzejmym są im obce (Gopnik i inni, 1999).

Oznacza to, że przedszkolaki mogą dostarczać sobie nawzajem wartościowych doświadczeń społecznych, nie są jednak dobrymi nauczycielami umiejętności. Dzieci uczą się głównie przez naśladownictwo. Owszem, mogą kopiować czyjeś dobre zachowania, ale kopiują też te negatywne. Poza tym towarzystwo rówieśników nie daje najważniejszego narzędzia nauki - informacji zwrotnych i pozytywnych wzmocnień.

Podstawowy, łopatologiczny przykład. Co się dzieje, gdy mama bawi się z dzieckiem np. klockami? "Poproszę czerwony klocek" - mówi, jednocześnie ucząc malucha rozpoznawania kolorów, jak i stosowania zwrotów grzecznościowych. Dziecko podaje klocek. "Och, dziękuję!" - mówi mama (wzmocnienie pozytywne pożądanego zachowania), a maluch promienieje z radości. W sytuacji zabawy z rówieśnikami potrzebny klocek zostanie po prostu zabrany przez silniejszego czy szybszego. A nawet jeśli dziecko podzieli się zabawkami z drugim, raczej nie usłyszy pochwały czy zwykłego "dziękuję". Gdy brakuje pozytywnej moderacji zachowań przez osobę dorosłą, dzieci uczą się prawa dżungli, a nie uprzejmości. Oczywiście w przedszkolu są obecni dorośli, i to profesjonaliści edukowani w zakresie pedagogiki. Odbywają się zajęcia ukierunkowane na konkretne zadania, a swobodna zabawa to tylko element życia przedszkolnego. Jednak nawet w najbardziej ekskluzywnym przedszkolu pod opieką jednej wychowawczyni przebywa co najmniej 10 dzieci. To tak, jakby była matką dziesięcioraczków. Zwyczajnie nie jest w stanie poświęcić każdemu dziecku uwagi. To zupełnie inna sytuacja niż np. rodzina wielodzietna, gdzie starsze dzieci, posiadające już bardziej wykształcone umiejętności społeczne, stają się modelami, wzorcami do naśladowania dla dzieci młodszych.

Dojrzałość przedszkolna

Ostatni element układanki to kwestia dojrzałości przedszkolnej. Nie chodzi tu wyłącznie o sprawy samoobsługowe, choć gdy przeglądałam dyskusje na ten temat w internecie, pojawiały się często wypowiedzi typu: "Oj tam, zmienić pieluchę każdy potrafi". Każdemu, kto wyobraża sobie, że trzydzieścioro dwulatków, którym należy regularnie kontrolować zawartość pieluch i myć pupy, to żaden problem, polecam zajęcie się przez kilka godzin np. bliźniętami, co pewnie ich skutecznie otrzeźwi.

Czy wiecie, jak wygląda pierwszy dzień, pierwsze tygodnie w przedszkolu? Wiele maluchów żałośnie szlocha, pytając, kiedy wróci mama. Inne radzą sobie lepiej, a jednak dla większości trzylatków jest to przeżycie traumatyczne. Jak pisze dr Szymon Grzelak w "Dzikim ojcu": "Inicjacji przedszkolnej nie traktuję jako elementu strategii pozytywnych inicjacji. Trudno uznać pierwszy dzień w przedszkolu za inicjację pozytywną. (...) Dobrze jest, kiedy fundamenty osobowości dziecka mogą być budowane w kręgu osób najbliższych, bezpiecznych, z którymi ma bliskie więzi i które będą stanowiły jego zaplecze społeczne na wiele następnych lat. Instytucja, jaką jest przedszkole całodzienne, jest bardziej koniecznością życiową dla niektórych rodzin niż czymś optymalnym dla dziecka" (s. 43).

A my mówimy o posyłaniu do przedszkola dwulatków. Dziecko w tym wieku nadal ma problem z jasnym wyrażeniem potrzeb, wymaga obecności mamy, nie potrafi radzić sobie z emocjami i stresem. Nieustannie testuje granice tego, co wolno, a czego nie. Miewa napady złości. Nie na darmo w niektórych poradnikach opisuje się ten etap rozwojowy jako "okropny dwulatek". Prawdą jest, że w tym wieku dziecko zaczyna potrzebować także kontaktu z innymi dziećmi. Bardziej naturalny i rozwijający jest jednak kontakt z dziećmi w różnym wieku - taki jak na placu zabaw czy w rodzinie wielodzietnej. Kiedy te argumenty, poparte solidnymi badaniami, zaczną w końcu uwzględniać państwowi spece od wychowania?




Autorka jest psychologiem, stałym współpracownikiem "Przewodnika Katolickiego", autorką m.in. poradnika "Od niemowlaka do przedszkolaka", żoną i matką czworga dzieci.


Gopnick A., Meltzoff A.N., Kuhl P.K., The scientist in the crib, New York: Morrow, 1999.
Grzelak Sz., Dziki ojciec. Jak wykorzystać moc inicjacji w wychowaniu, W Drodze, 2009.
Loeb S., Bridges M., Bassok D., Fuller B., Rumbergerd R.W., How much is too much? The influence of preschool centers on children's social and cognitive development, w: "Economics of Education Review", nr 26, 1 (2007), s. 52-66.
National institute of child health and human development early child care research network. Does amount of time spent in child care predict socio-emotional adjustment during the transition to kindergarten?, w: "Child Development", nr 74 (2003), s. 976-1005.
ResearchWorks 2005, How young children manage stress: Looking for links between temperament and experience, strona internetowa Uniwersytetu w Minnesocie: www.cehd.umn.edu/research/highlights/Gunnar/ (data dostępu 2.11.2010).




czwartek, 23 czerwca 2016

Wypieki i inne słodkości

Ciekawy blog, myślę, ze można znaleźć tu dużo dobrych przepisów:
http://www.mojewypieki.com/

Truskawkowiec

Składniki na spód:
2 opakowania herbatników typu petitki (można zastąpić biszkoptami)
Składniki na masę serową:
700 g truskawek (podzielone na pół: 350 g zmiksowanych blenderem i 350 g pokrojonych)
2 opakowania galaretki truskawkowej
3 łyżeczki żelatyny w proszku lub 3 listki żelatyny
125 ml (pół szklanki) śmietanki kremówki 30% lub 36%
2 opakowania serka waniliowego Rolmlecz
pół kostki twarogu (np. ze Strzałkowa)
Przygotowanie:
Formę o wymiarach 25 x 30 cm wyłożyć papierem do pieczenia, następnie na spodzie ciastkami. Galaretki truskawkowe oraz żelatynę rozpuścić w 1,5 szklanki gorącej wody, odstawić do przestudzenia.
350 g truskawek zmiksować blenderem. Dodać serki waniliowe i twaróg i zmiksować blenderem do otrzymania gładkiej masy. Przestudzone galaretki dodawać powoli do masy, jednocześnie miksując. W osobnym naczyniu ubić śmietanę kremówkę i delikatnie wmieszać do mieszanki truskawkowej. Wstawić masę do lodówki. Gdy zaczyna tężeć wymieszać z pokrojonymi truskawkami, wylać na ciasteczkowy spód i wstawić do lodówki do stężenia.
Po stężeniu dowolnie ozdobić, pokroić w kostkę i podawać. Przechowywać w lodówce.
 Oryginalny przepis na stronie www.mojewypieki.com